|
MIĘKINIA - PIERWSZE FORUM GMINNE Zaproś znajomych do wspólnych rozmów
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
acoś
stały bywalec
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lutynia Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 22:48, 11 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Może pomocą mogłyby być dotacje,stowarzyszenie w Mrozowie macie.Nie wiem czy znacie Krainę Łęgów Odrzańskich-nasza gmina jest w terytorium ich działania.Tam składa się projekty.Pracują tam zaangażowani ludzie,może cos by Wam podpowiedzieli...siedzibę mają w Prochowicach
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 23:22, 11 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
acoś napisał: | Może pomocą mogłyby być dotacje... |
No, nie przesadzaj
I autorka(i) poprzedniego i ja traktujemy to w kategoriach żartu.
A jeżeli komuś to sprawia, przy okazji, radość, to tylko satysfakcja dla mnie.
Że poświęcone tekstowi chwile nie są zmarnowane.
Poza tym nie jest pisany pięknym, gładkim stylem książkowym
i da się czytać w miarę poprawnie tylko na tych stronach.
Popatrz, że nawet Jerzyk zdecydował się na wycieczkę do Mrozowa, a przecież wiele ryzykuje:
- raz, że okropnie daleko, a przez las tylko przy ładnej pogodzie,
bo i komary i Martika pewnie będzie pobierać myto,
- drugie, gorsze, że kiedyś wypominał jak to Mrozowianie rabowali,
zdaje się węgiel, w biednym Wilkszynie
Mimo wszystko - dziękuję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 0:04, 25 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Cz. VIIf Mrozów – Szlakiem procesji 1. Wyzwolenia, środkowo-prawobrzeżna
W poprzednim odcinku:
W końcu nastała smutna, aktualna nowoczesność:
nowy narybek, nowa technologia i szansa na zmianę warty przy "mostku" chyba bezpowrotnie przepadła.
Miast spotkań [i]face to face
ONI preferują spotkania czysto wirtualne!
My pozostajemy jednak przy spotkaniach wieloosobowych - body to body.
Stacja III (pierwotnie IV.) od zawsze przynależała „do Wojnowic”.
Ołtarz budowano podobnie jak przy „Janie” – korzystając z podbudowy istniejącej kapliczki.
Pisałem już przy innej okazji, że ten obiekt niezwykle przypominał kapliczkę przy wylocie „na Brzezinę”,
zachowaną jeszcze do lat sześćdziesiątych; choć już bez pierwotnego obrazu.
Albo – odwrotnie.
Punkt posadowienia sensownie dobrany - bo odnogi odchodziły w kierunkach:
- Wojnowice, z jakiegoś powodu najchętniej wykorzystywana,
choć istniał już, i istnieje, łącznik przy następnym skrzyżowaniu,
- do centrum wsi; tu zaczynała się prawdziwie zagęszczona zabudowa i usadowiła się większość obsługowa wsi,
- szkoły, przedszkola i dalej skrót ku dzisiejszej szosie 94, bo choć droga w większości gruntowa,
to dawała możliwość szybszego przebicia się na południe, a „za Niemca” ponoć strategicznie ważna,
gdyż w okolicach Wróblowic były - podobno - zakłady produkujące jakąś broń czy amunicję.
Takie przynajmniej chodziły powojenne pogłoski.
W późniejszym okresie także coś tam produkowano, chociaż już niemilitarnie.
- Miękini; wykorzystywana prawie wyłącznie przez rolników
usiłujących odstawić plony dobrowolnie lub nie-. Albo skorzystać z usługi miękińskiego młyna.
Kierunek mocno zyskał na znaczeniu od chwili restrukturyzacji administracyjnej,
czyli wywłaszczenia Mrozowa z instytucji gminno-gromadzkich.
Pierwotnie beznadziejnie nierówna, gruntowa droga dorobiła się z tej okazji porządniej utwardzonej nawierzchni.
Rozdrożnej kapliczki strzegły - jak to było w zwyczaju - dwa solidne drzewa.
Przetrzymały wszystkie okresy rządów i transformacji.
Niestety, wprowadzenia Nowego Ustroju już nie zdzierżyły - padły na fali którejś z wichur,
choć w pamięci wsi odnotowano tylko kilka, znacznie poważniejszych zagrożeń.
Właściwie to pod powiewem wyłożyło się tylko jedno z nich,
oparłszy się - na całe szczęście - dość łagodnie o róg zabudowania.
Bardzo wielkich szkód nie wyrządziło i skończyło się na strachu domowników.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że jedna z Wyzwoleńczych gospodyń słynęła
z niezwykle smacznego, domowego chleba, wypiekanego w blachach jeszcze długo po czasie,
gdy do powszechnego użytku weszły wyroby miejscowej piekarni,
a wschodnim gospodyniom już się taka robota nie uśmiechała.
Rzecz w tym, że państwowa produkcja manufakturowa tylko w pierwszych latach
przypominała smak domowego pieczywa. Z biegiem lat piekarze szybko zeszli z ty-
a nawet dwu-tygodniowej „przydatności do spożycia” oryginału do pojedynczych dni
chleba naszego powszedniego. Dziś maszynowy wyrób chlebopodobny nijak się nie ma do sanacyjnego
i trudno go uznać za smaczny już po kilkunastu godzinach od wypieku.
Tezę tę każdy może z łatwością potwierdzić na asortymencie miejscowych i zamiejscowych półek sklepowych.
Przystanek procesyjny przy skrzyżowaniu dekorowały tradycyjnie „Wojnowice”.
I, tak samo jak „Krępice”, miały z góry przechlapane.
Też należało zmobilizować konstruktorów ołtarza, zorganizować siły i środki plastyczne,
a co gorsza - dowieźć poszczególne elementy dekoracyjne, w końcu - odwieźć do miejsca rocznego przechówku.
O odpowiedni transport nie było jednak łatwo. Jak zresztą i dziś.
Szczególnie w dni słotne, które, mimo pełni wiosny, się zdarzały.
***
Ołtarz bywał zwykle w odcieniach czerwieni; ale ciemnej.
Jak wszystkie poprzednie - z obowiązkowo żywymi kwiatami oraz brzózkami, a jednak sprawiał wrażenie
jakby mniej wesołe niż wcześniej nawiedzone.
Bynajmniej nie z powodu dokładania mniejszej staranności - głównie dlatego, że poprzednie pławiły się w słońcu,
gdy ten zawsze pozostawał w cieniu; a już na pewno w dni pochmurne.
Po usunięciu drzew zagrażających katastrofą pobliskiemu domostwu i budowlanej ekspertyzie resztek kapliczki,
ktoś orzekł, że najlepiej wszystko postawić od nowa.
Tak też uczyniono; zdaje się na prywatny koszt właściciela przyległej posesji.
Nowy obiekt znalazł się już poza zasięgiem zwykłego przechodnia, skutecznie odgrodzony od ulicy płotem z siatki.
Od tego też czasu obowiązuje całkowita mobilność ołtarza i wojnowiccy wierni
przygotowują go wyłącznie dla celów czerwcowej uroczystości.
***
Na tym etapie procesji widać też pierwszy, poważniejszy uszczerbek frekwencyjny.
Entropia osiąga maksimum, dyspersja – apogeum,
a po opuszczeniu tego miejsca współczynnik ubytku rośnie dramatycznie: od ułamka procenta – poprzednio, do kilku-,
kilkunastu procent w historycznym centrum wsi.
Następuje wsteczna migracja oraz w kierunku Piastowskiej.
Niewielka tylko część uczestników kieruje się w stronę Kościuszki.
Reszta potencjalnych kandydatów, licząc na ostatnią szansę – liczy na bezimienny łącznik do Wojnowic.
Pobieżny szacunek wskazuje, że ostatni, najbardziej uroczysty etap procesji,
osiągało nie więcej niż 2/3 stanu początkowego. I to w najlepszych latach oraz dobrej pogodzie.
Dalszy ciąg wiódł już porządną drogą - w tamtych czasach wyłożoną kocimi łbami.
Nie przeszkadzało –, ponieważ dawniej obuwie typu szpilki nie było zbyt popularne.
Ewentualnym obrońcom praw zwierząt wyjaśniam, że żywych ani martwych kotów w nawierzchnię nie wbudowywano.
Tak dziwnie nazywał się pewien rodzaj bruku, jakościowo znacznie lepszego niż fragment zachowany na Zamkowej.
Dziś zabytek jest ukryty pod asfaltowym dywanikiem, a żywy przykład można jeszcze zobaczyć np. w niedalekim Zakrzowie.
Niewielkie fragmenty są też widoczne na niektórych ulicach jeszcze bliższej Leśnicy lub Środy Śląskiej.
Przydrożny rów melioracyjny biegł stroną południową. Miał około metra głębokości,
a okryty murawą od niepamiętnych lat zbierał nadmiar wody z terenu Wyzwolenia.
Dziś ciek jest mocno unowocześniony, ujęty w karby inżynieryjne
i woda powinna przemieszczać się zakopanymi rurami betonowymi. Powinna, ale nie chce!
Przy cokolwiek większej ulewie płynie wartkim strumieniem pełną szerokością drogi
już nie tylko od okolic „Jana”. Zbiera wody z praktycznie całego północnego obszaru!
Np. - w pobliżu sklepu „Promyk” płynie sobie strumyczek ze zlewni Mrozowa górnego,
ale woda z niebios woli przemieszczać wygodną ulicą Wyzwolenia
niż przeskoczyć te parę metrów asfaltu do legalnego cieku.
W końcu – ma z ulicy świetne, szerokie koryto. Wygładzone.
To niby dlaczego ma się przeciskać jakimiś przepustami?
I tak do tradycyjnej wody środkowego Mrozowa doszła ta z importu.
***
Wydaje się, że opisywany odcinek Wyzwolenia uległ największym przeobrażeniom na przestrzeni lat powojennych,
bowiem wiele obiektów starej zabudowy zupełnie zniknęło z mapy Mrozowa.
Tak stało się z domami z terenu dzisiejszych posesji:
• 2 – wyburzony został budynek gospodarczy przyległy do Wyzwolenia.
Po zmodernizowaniu mieszkalnego stracił na strategicznym znaczeniu;
prawdopodobnie wskutek rezygnacji z działalności rolniczej gospodarza.
• 4 - tu zniknął niski, parterowy dom, z bezpośrednio przyległymi pomieszczeniami gospodarczymi.
W tylnej części działki powstał w to miejsce duży, wygodny, piętrowy budynek.
• 7 – tu również zniknął obiekt gospodarczy, pobudowany w bardzo starym stylu,
grożący zawaleniem już w latach pięćdziesiątych. Jego miejsce zajął obiekt na wskroś nowoczesny.
• 11 – zniknął bezpowrotnie domek wielkością porównywalny z tym obok figury Jana,
tyle że ten był w znacznie gorszym stanie; również architektonicznym.
Nawet drzwi wejściowe były chyba mierzone na bardzo niskie osoby. Mówiono, że gospodarz
(trudniący się po harówce w polu przygotowywaniem miejsca pochówku - o Nim już wspomniałem przy opisie Cmentarnej),
sam niezbyt kłujący oczy bogactwem, oszczędzał na wszystkim.
Domyślano się, że zamierzał od początku mrozowskiej diaspory opuścić Ziemie Odzyskane.
Bezpowrotnie i bez większego żalu.
Cechą charakterologiczną Gospodarza było też szczególne podejście do zwierząt –
jakie wielu kresowym gospodarzom nie mogło się pomieścić w głowie - mieszkał w warunkach dużo gorszych niż jego chudoba.
Dopiero następca dużym wysiłkiem zamienił lokale i zamieszkał w godnych warunkach.
Niestety, zbyt długo nie nacieszył się „nowym” domem. Zmogła Go choroba...
• 12 – stąd wyparowała duża stodoła wraz z towarzyszącym jej budyneczkiem gospodarczym;
długo po tym, jak doszło do zamiany gospodarstw i jeden z byłych sołtysów przeprowadził się na Zamkową.
Tutejsza zagroda służyła wielu rolnikom do wyłuskiwania plonu letnich żniw,
a maszyną do omłotów dysponował, zresztą, ten sam, który potem służył, podobnie, na Zamkowej.
Obecnie na posesji pozostał tylko historyczny budynek mieszkalny, ale – obok - urósł nowoczesny, parterowy budynek.
• 12a – tu, akurat, zniknęło bardzo niewiele. Gdy Następca gospodarzy przeniósł się do nowego budynku,
„stara” konstrukcja została zachowana prawie w pierwotnej postaci.
Jak z tego skromnego opisu widać, poprzednicy nowych tubylców z trudnością by rozpoznawali swoje dawne posiadłości.
A przecież w jeszcze większym stopniu zmieniła się przeciwna strona drogi...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Teodoreczka
zasłużony
Dołączył: 04 Kwi 2008
Posty: 837
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:06, 07 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
DRODZY!
Jest przygotowywana wystawa o Mrozowie, która stałe miejsce będzie mieć w bibliotece.
Zachęcam do udostępniania zdjęć z historii dalszej i bliższej, związanych z miejscem i ludźmi, kulturą, wydarzeniami,... mogą byc również dokumenty, pamiątki, ...
Zdjęcia można zanieść do zeskanowania do biblioteki, można również przesłać w formie już zeskanowanej, najlepiej z opisem, ale w tym wypadku proszę o kontakt.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Teodoreczka
zasłużony
Dołączył: 04 Kwi 2008
Posty: 837
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 23:17, 10 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
w tym wątku, gdyż dot. starego Mrozowa.
Śląskie Towarzystwo Genealogiczne i Mrozowskie Stowarzyszenie Rozwoju Środowiska Lokalnego „MROZOVIA”
Serdecznie zaprasza na kolejne spotkanie w projekcie "Domowe Muzea historii rodzinnych w Mrozowie", w środę 12 marca 2014 r. o godz. 18.00
Porozmawiamy m.in. o tym,
1) co zdarzyło się dotychczas w projekcie „Domowe muzea historii rodzinnych w Mrozowie”,
2) o ciekawych historiach w Mrozowie opowiedzianych przez mieszkańców oraz opisanych w dokumentach Państwowego Urzędu Repatriacji znajdujących się w Archiwum Państwowym we Wrocławiu,
3) o zmianach zachodzących w obchodach świąt wielkanocnych i w innych tradycjach, które pamiętają mieszkańcy Mrozowa z miejsc, skąd przybyli, a także porównując lata powojenne w Mrozowie do dni dzisiejszych,
4) O planach w Projekcie na najbliższą przyszłość.
Tematyka może ulec zmianie, ale i tak będzie ciekawie jak zawsze.
ODTWARZAMY HISTORIĘ MROZOWA!!!ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY!!!!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 1:36, 16 Mar 2014 Temat postu: |
|
|
Troszkę dużo, ale skrócić nie bardzo wypada
Cz. VIIf Mrozów – Szlakiem procesji 2. Wyzwolenia, środkowo-lewobrzeżna.
W poprzednim odcinku
Jak z tego skromnego opisu widać, ta część Mrozowa uległa największym przeobrażeniom
i poprzednicy nowych tubylców z trudnością by ją poznawali.
A przecież w jeszcze większym stopniu zmieniła się przeciwna strona drogi..:
W zasadzie – nie zmieniła, ale mocno wyłysiała.
Na początku zapodziały się gdzieś stare lipy i pojedyncze kamienne słupki,
którymi rów odwadniający po stronie przeciwnej był udekorowany w takim samym stopniu.
Nie wiadomo czemu miałyby służyć w sumie mało ozdobne granity, bo ich nieregularny kształt nie zachęcał
ani do konstrukcji schodów, ani nadawał na cmentarz. Podobnie zresztą jak przydrożne krawężniki.
Mało stylowy, nieregularny i nierówny trotuar, wąski na początku, potem szerokości prawie dwóch
dziecięcych wózków standardu powojennego, za skrzyżowaniem był w stanie ledwo ledwo
pomieścić jedną osobę i to o niezbyt okazałej posturze.
To dzięki tym swoistym „normom” spieszący na stację,
narażeni równocześnie na naddrapanie gałązkami żywopłotu,
chętniej korzystali z kocich łbów szosy aniżeli z nierównego chodnika.
No, może z pewnym wyjątkiem: latem lub wczesną jesienią niektórzy zdążyli skubnąć
kilka wspaniałych czereśni lub orzechów i jeszcze zdążyć na pociąg.
Szczęściem udeptaną ziemię uchodzącą za chodnik nowoczesna demokracja zastąpiła ładną kostką betonową.
Mało tego! Wykonano go wyjątkowo rozsądnie jak na tamte czasy, bo przy okazji położenia pierwszej we wsi rury kanalizacyjnej.
Ta druga inwestycja była świętem dla Mrozowa – wszak stwarzała nadzieję na powszechną KANALIZACJĘ!
Była. Bo jest w tym osiągnięciu nieprzyjemny zgrzyt i sercowa zadra do dziś dnia: do „rury”
mieli się podłączyć mieszkańcy przyległych posesji, ale jakoś tak dziwnie wyszło, że nie wyszło...
Kanalizacja okazała się przydatna tylko swojej końcówce.
Też dobrze, bo Zakład Opieki jest spory i staw przy kościelnym zakręcie mocno odetchnął.
Ale i źle – w przyszłości, przy instalacji właściwych rur, chodnik oraz część jezdni znów muszą być rozkopywane.
Tym razem znacznie szerzej..
Woda z górnego Mrozowa – na przestrzeni kilkudziesięciu metrów, płynie tędy szeroką,
podziemną rurą raczej nie sprawiając kłopotu na pierwszej posesji.
A ten budynek przy skrzyżowaniu ma poczesne miejsce w historii Mrozowa.
Po niewielu powojennych latach urzędowania Gminy przy Szkolnej przeniesiono ją, już z nową nazwą:
„Gromadzka Rada Narodowa”, właśnie tutaj.
Kilka lat później znalazła tu swój kącik również wiejska biblioteka i duży salon –
dziś możnaby go uznać za wiejską świetlicę..
Stanął również, jak przystoi publicznemu urzędowi, maszt z flagą narodową - od strony Wyzwolenia.
Co bardziej pamiętliwi wspomną, że w tym okresie sala widowiskowa cieszyła się ogromnym powodzeniem,
gdyż rozporządzała pierwszym (lub drugim?) we wsi odbiornikiem telewizji analogowej; czarno-białej - dodam.
Belweder – bo o nim mowa - cudem dwudziestowiecznej techniki może nie był i na 14 calach
z końca sali niewiele było widać, ale ludziom służył, mimo że nadawanie rozpoczynano około 17-tej
a kończono późnym wieczorem.
A już szczególne tłumy gromadziły się z początkiem maja.
Dzisiejszej młodzieży uświadamiam, że w żadnym wypadku nie z racji pogardzanego obecnie Święta Pracy,
lecz z okazji startu Wyścigu Pokoju. Zmagań cyklistów krajów socjalistycznych,
w których Polacy zajmowali dobre miejsca, a legendy krążyły o walce na pompki (te do pompowania kół).
Widoczne było autentyczne zainteresowanie Wyścigiem.
Ludzie słuchali, oglądali transmisje, a gdy trasa przebiegła pobliskimi szosami,
z własnej, nieprzymuszonej woli sterczeli przy drogach,
by w ciągu niewielu sekund podziwiać (?) ścigających się zawodników.
Ciekawostka 1:
Już wtedy dostęp do programu telewizyjnego był płatny - zbierano „na koszty telewizyjne”
do trofiejnej, poniemieckiej puszki, chyba po masce przeciwgazowej.
Koszt, jak przekazuje niepisana tradycja, miał równowartość monety z awersem 50 gr polskich, powojennych.
Dziś procedura zupełnie nie do pomyślenia! - bez odpowiednich pozwoleń, kasy fiskalnej, pokwitowań itp.???!!!
Tamtejsze reguły abonamentowe były dużo prostsze, a na pewno odmienne od dzisiejszych.
Wtedy obywatelskim sumieniem było wrzucenie drobnych,
a nie tak znowu dawno niepłacenie stało się obywatelskim nakazem.
Dziś też bez pardonu odetną dostęp za niepłacenie – oczywiście po skasowaniu umownej kary i odsetek.
Ponadto, na zachętę, dostęp do programu jest darmowy, za to później płatny, a w promocji otrzymuje się...
kanały publiczne – i tak ogólnie dostępne.
Trzeba przyznać, że jednak dość szybko zrezygnowano z tego sposobu pozyskiwania środków,
a telewizor i Myszka Miki stała do dyspozycji chętnych - za darmo, choć jedynie czarno-biała.
Ciekawostka 2:
Toalety, zwane potocznie wychodkami, stały na podwórku Gminnej siedziby.
W jednym rzędzie z komórkami; gospodarczymi – bo o takich tu rzecz.
Po mało uroczystym wyprowadzeniu władz gromadzkich/gminnych do sąsiedniej Miękini
część lokali przejęli „zwykli” obywatele. Biblioteka znalazła nowy kąt w budynku świetlicy
przy wylocie Zamkowej, a dużą salę przekazano w użytkowanie miejscowej Szkole - na warsztaty
„Prac ręcznych”; nieźle wyposażone w sprzęt i narzędzia.
Kilka lat korzystały z tej pracowni starsze klasy, potem przeniesiono ją do budynku przy Szkolnej.
Dalszej historii „warsztatów” już nie śledziłem; może ktoś zechce uzupełnić...
Następny odcinek Wyzwolenia, do skrzyżowania, zajmują dwie, i tylko dwie, posesje.
Pierwsza - względnie stabilna. Z wyjątkiem bardzo mokrych czasów, gdy mrozowska, spokojna rzeczułka
występowała z częściowo otwartego koryta, zaś przy większych poziomach w górnym biegu
pomagała oczyszczać podwórko i ogródek, jak to zwykła robić, znacznie skuteczniej - po sąsiedzku.
W tym drugim wypadku, co najwyżej nawadnia lub znosi plony w mocno wydłużonym ogródku,
sięgającym aż do ulicy Kościuszki.
A jeszcze dalej – zupełna pustka!
Znaczy – w porównaniu z tętniącym pulsem czasów przed- i tużpowojennych.
Bo też ten obszar mieścił prawie wszystko, co mogła zaoferować nowoczesna wieś:
- Zajezdnię serwisową maszyn spalinowych. Jeszcze w latach pięćdziesiątych grzano tu gruszki zachowanych Ursusów.
Potem, podobno, zrezygnowano z tego pomieszczenia na rzecz zabudowań przy dzisiejszej Odrzańskiej.
- Wiejską salę balową; i pewnie na jakieś przedwojenne wiece. Później, na długi okres usadowiło się tam kino.
Analogowe. Chociaż inne funkcje sali, np. – rozrywkowe, nie były wykluczone.
Również miejscowa Szkoła korzystała z zaimprowizowanej tu sali gimnastycznej.
Planuję „kinu” poświęcić nieco więcej miejsca, bo zapisało się w historii wsi bardzo pozytywnie;
ku uciesze współczesnych ekonomistów i przyszłych hagiografów Mrozowa.
- Sklep. W zasadzie dwa, bo ten na pięterku nieistniejącego już budynku - bławatny, został zwinięty w okolicy
lat sześćdziesiątych i ostał się jeno ogólnospożywczy. Póki nie zastąpiono go, nowoczesną na owe czasy,
delegaturą Gminnej Spółdzielni, zdaje się "Hermes", chociaż nie dałbym głowy, czy tej nazwy nie wprowadzono dużo później.
Spółdzielnia, z siedzibą w Miękini, miała się wtedy całkiem dobrze, a jej członkom rokrocznie dokładano
po parę złotych dywidendy na specjalnych książeczkach z okładką w zielone kłosy.
W obszernym budynku mieściła się też, lecz tylko przez jakiś czas – tu nie wiem jak nazwać – powiedzmy: knajpa.
„Za Niemca”, zresztą, z pokojami gościnnymi - także.
Miała się nieźle dysponując własnym, wewnętrznym ujęciem wody pitnej. Dobrej, podobno, wody.
Dziś studnia kryje się pod przystrzyżoną murawą, a po zespole budowlanym pozostał ledwie mały fragment solidnego muru.
- Kiosk ruchu. Początkowo stał sobie naprzeciwko wylotu z Kościuszki, bezpośrednio przy ulicy, brukowanej.
Ponieważ takie usytuowanie zagrażało potencjalnym klientom, bo ruch na drodze już wtedy dawał się we znaki,
przeniesiono go na miejsce dzisiejszego przystanku autobusowego.
Dotrwał tak aż do nowoczesnej demokracji, przetrwawszy siarczyste w tamtych latach mrozy i upalne lata,
od których świece w letnim oknie wystawowym wyglądały jak obwisły ... No, nie napiszę, bo jakoś głupio.
Okienko kultury użytkowej zniknęło niepostrzeżenie z początkiem zawieruchy politycznej i restrukturyzacji.
Pewnie dziś nadawałoby się do odbioru korespondencji sądowej...
- Przystanek autobusowy. Wspomniałem już wyżej, ale uzupełniam: autobusów za tzw. komuny było nieco więcej.
Rano – dwa, później jeszcze dwa, jeszcze później - w okolicach 16-tej.
A i z powrotem można było wrócić po zwiedzeniu stolicy powiatu, około dwudziestej.
Widywano w tych porach, latem, nawet średzkich pasażerów kierujących się na basen;
wtedy jeszcze będący w przyzwoitej kondycji.
Wygoda transportowa była wielka, bo załatwianie spraw w gminie albo powiecie
nie wymagało już wędrówek stacja Szczepanów - Środa Miasto. Była...
- Pracownię kowalstwa, nieartystycznego, właściwie – kuźnię.
Mieściła się na zapleczu kompleksu zabudowań, ciesząc się powodzeniem do czasów zastąpienia koników traktorami.
Możliwe, że wojna, wiek rzemieślnika i brak następcy również się jakoś przysłużyły.
Dzieciaki miały z kuźni radochę i miejscową atrakcję, bo na żywym przykładzie dało się prześledzić
proces technologiczny: od kucia podków do wyposażania w nie koników różnej maści i zastosowań.
Podobne, całkowicie prywatnej inicjatywy, minikuźnie były jeszcze dwie na terenie wsi.
Tak przynajmniej mi uświadamiano przed kilkunastoma laty.
- Rzeźnię. Tej już zapewne nikt nie pamięta. Zniknęła w pomroce dziejów jeszcze przed ostatecznym zamknięciem kuźni.
Po przeskoczeniu kilkunastu metrów skrzyżowania otwiera się inny świat.
Teraz, i przedtem!...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 22:11, 18 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Akurat w czasie, w którym niegdyś były największe atrakcje ludyczne...
Cz. VIIf Mrozów – Szlakiem procesji 3. Wyzwolenia, uzupełnienie .
W poprzednim odcinku
[…]Po przeskoczeniu kilkunastu metrów skrzyżowania otwiera się inny świat.
Teraz, i przedtem!... :
Za prześwitującymi, solidnymi iglakami i głogowym żywopłotem mieścił się obszerny teren, przez który przebiegały dwa cieki –
upusty z wyżej położonego stawu. Jeszcze wyżej – z basenu i wschodniej zlewni Mrozowa.
Ten mniejszy, posadowiony mniej więcej pośrodku grobli, służył do odświeżania trzech długich zagłębień,
które miejscowi nazywali stawami rybnymi i, być może, temu celowi niegdyś służyły.
Nowy gospodarz zajmował się, owszem, ale nie ichtiologią lecz dziczyzną.
I nie w stawie, czy stawach jej poszukiwał, lecz w okolicznych lasach.
I całkiem legalnie, bowiem posiadłość należała do miejscowego nadleśnictwa a zarządzał nią mrozowski leśniczy.
Całkiem miły człowiek.
Demokracja zupełnie zmieniła infrastrukturę działki, chociaż miejsce dla narybku pozostało.
Z tym, że nie zagłębione, lecz zrównane do poziomu okolicznego gruntu.
I nie dla narybku a dla latorośli z gatunku homo sapiens sapiens.
Większy ciek ma chyba już status rzeczki – jakaśtam Struga i zmienił się o tyle,
że - przedtem otwarty - dziś przebiega pod warstwą ziemi.
Daje też znać o sobie w chwilach wylewu.
W dawnych latach, co najmniej dwa razy do roku, mając za nic nawet wiejski kalendarz komunijny.
Pozostała część posesji również uległa poważnym przeobrażeniom. Jedynie budynek mieszkalny pozostał w pierwotnym kształcie.
Stylowy płot ze zwykłych sztachet zastąpiono niedawno nowoczesnym ogrodzeniem.
Zmodernizowano budynki gospodarcze i ich otoczenie. Zniknęły gdzieś równie stylowe wygódki na świeżym powietrzu,
do których należało przejść kilkadziesiąt metrów – w obie strony i po błotnistym podwórku.
Bardzo poważnie zmalały wysokie niegdyś iglaki, zaś krzaczasty, głogowy żywopłot przy dzisiejszym placu zabaw,
niegdyś okalający prawie całą posesję, został zredukowany do zera.
Dawny zarządca posesji już dawno temu przeniósł się z Mrozowa do swoich rodzinnych stron,
choć cicha plotka głosiła, że bardzo niechętnie. Pewnie z tego powodu, iż przyzwyczaił się do Ziem Odzyskanych,
z miejscowymi żył w zgodzie, no i ludzie go poważali.
Dziś ostatnim znakiem zmian jest zubożona sygnatura budynku – na elewacji południowej
już nie widać charakterystycznych rogów kilkuletniego, jeśli się nie mylę, koziołka.
Podobnie ze studnią na podwórku dawnej leśniczówki, słynącą w okolicy z niespotykanej tu głębokości.
Nawet rzadko spotykana w tamtych czasach elektryczna pompa stała kilka metrów poniżej gruntu, aby sprostać ujemnemu ciśnieniu wody...
Fragment Wyzwolenia, pomiędzy jej początkiem a kościołem był także znany z innych walorów.
Po pierwsze: woda w tamtejszych, południowych studniach było dużo „lepsza” niż w widłach Wyzwolenia-Kościuszki.
W każdym razie, szczególnie po zagotowaniu, nie kłaczyła się jakimiś brązowatymi związkami żelaza,
jak ta, do dzisiaj zresztą, w studniach po drugiej strony drogi. Korzystano więc bardzo często z uprzejmości sąsiedzkich.
I wiader. Chociaż w suchszych latach i tam notowano poziom kryzysowy. Noszono wtedy wodę ręcznie.
Nieliczni próbowali wózkami, choć dużo tracono w drodze.
Wózki stały się popularniejsze w czasach kryzysu - gdy pozostawało jedyne, niewyczerpane „źródełko w parku”.
Spokój nastał dopiero z chwilą podłączenia gospodarstw do pól wodonośnych Mrozowa południowego (zob. odc. Mrozów-South).
Po drugie: świetnie nadawał się do pobierania cła za pobieranie się - tędy bowiem przebiegał główny trakt orszaków weselnych.
Trzeba wiedzieć, że w dawnych czasach był bowiem zwyczaj przejścia do ślubu, czyli „do kościoła”, właśnie piechotą.
Najlepiej w towarzystwie tria: akordeon, bęben, trąbka. W dodatku tak, aby zauważyła to możliwie cała wieś.
Nie wiem natomiast nic, by jakaś para dojechała złoconą, albo nawet zwykłą, bryką.
Chyba że z okolicznych wiosek - Warszawą.
„Tam” pochód poruszał się bezproblemowo, jednak w czasie powrotu tak łatwo już nie było.
Na drodze czekały co najmniej dwie bramki, wykluczając z tego obowiązkową bramkę domową nowopozyskanej teściowej.
Oraz schodów lub progu. Te już – nie w sensie przenośnym , były realną, czasami trudną, do pokonania przeszkodą.
Dobrze jeszcze, gdy wybranka była słabiej odżywiona, ale kilkadziesiąt nadmiarowych kilogramów spodziewanego szczęścia
do przeniesienia to już nie były przelewki.
„Bramki”, rzecz jasna, nie były zbyt wymyślne, ani zabezpieczone elektronicznie. Nie wyposażano je w kasy fiskalne.
Stanowisko sprowadzało się do pojedynczego stolika, krzesła dla głównego celebransa
oraz konopnego zazwyczaj sznurka przeciągniętego przez drogę.
Wzór zaczerpnięty zapewne z popularnej za sanacji opowieści półmedycznej o hrabim, Marysi i osiągnięciach medycyny naturalnej
wspomaganej kradzionymi narzędziami.
Nie było tu dodatkowego wystroju: kwiatów, wstążeczek ani wymyślnych kokardek.
Ale przestęp kosztował! I choć opłacał zaufany drużba, to wszakże czerpał ze środków Pana Młodego.
Obrazą było bowiem opłacenie przejścia znakami Banku Narodowego, a naturalną, i wielce pożądaną, jednostką rozliczeniową
była w tamtych latach - [uniwersalna waluta towarzyska].
Opłata za zdjęcie blokady drogowej wynosiła minimum 2 .
Głównie z tej racji, że obsługa bramki składała się z co najmniej dwóch mężczyzn.
O żeńskiej obsadzie nikt nawet nie pomyślał, choć gender jeszcze wiejskiemu społeczeństwu nie zagrażał.
Dla porównania z dzisiejszą siłą nabywczą, tj. współczesnymi jednostkami rozliczeniowymi, poniższe przybliżone zależności:
1 małpka = 1/8-1/4l = ok. 3/5 ;
1 połówka = 1/2l = 1
1 krowa = 3/4-4/4l = ok. 5/2
Poza tym poczytywano sobie, za obustronny zresztą, zaszczyt natychmiastowe przepicie do Pana Młodego oraz Panny Młodej;
z użyciem dopiero co pozyskanego płynu.
Para Młoda przeważnie nie odmawiała skłaniając się do przestrzegania uświęconych kanonów starej, słowiańskiej tradycji.
Konsekwencje były, wbrew pozorom, pozytywne, gdyż Nowożeńcy patrzyli łaskawszym okiem, nierzadko nawet z sympatią,
na witających ich teściów; a nawet teściowe.
Tylko... z tym przeniesieniem przez próg..
Sam staw różnie zapisał się w historii Mrozowa.
Największą zasługą było gromadzenie nadmiaru wód opadowych i temu celowi służy do dzisiaj,
choć ogólna objętość, przy tej samej powierzchni zmalała.
W drugą stronę też miał być pożyteczny - spełniać rolę zbiornika rezerwy przeciwpożarowej i nawet z tego kilkakrotnie korzystano.
Ale znany był z wielu innych zalet:
- w mroźnych czasach tafla lodu służyła miejscowym łyżwiarzom,
- w późnowiosennych dostarczała ajeru, znaczy – tataraku – do dekoracji zielonoświątkowych bram i płotów,
- dopływała do niego nie tylko woda opadowa, co było widać po dnie i powierzchni,
a jeszcze na początku lat sześćdziesiątych dzieciaki pluskały się – z żabami, ale w czystej wodzie,
- co odważniejsi pływali po stawie w zwykłych wannach blaszanych;
niektórzy na sprzęcie o podwyższonym standardzie – wannach do parzenia świń,
- możliwości poławiania ryb, nawet szczupak się zdarzał, nie mówiąc o popularnych okoniach,
- był ostoją dzikiego ptactwa przelotnego; w pewnym okresie stacjonowała tu nawet para łabędzi.
Dużo później, przy okazji czyszczenia dna, utworzono na środku sztuczną wysepkę, jednak ptactwo raczej z niej nie chce korzystać,
- był źródłem wody do pojenia bydła. Trudno w to uwierzyć, ale w Mrozowie hodowano sporą liczbę krów,
więc pobrzękiwały długimi łańcuchami w drodze na pastwiska i z powrotem.
- był źródłem wody dla celów święcenia tzw. Lanego Poniedziałku, bowiem skromne zapasy w szklanych, wtedy, butelkach szybko ulegały wyczerpaniu.
Później zabronił wykorzystania tej wody sam proboszcz, gdyż odstraszała i zawiesiną i aromatem przewyższającym ówczesne perfumy.
- były próby wykorzystania wód stawowych dla celów jakiegoś Koła rybackiego, czy jak to się nazywa,
- był źródłem uciechy i żartów, gdy pewien mix koński próbował ugasić pragnienie wjeżdżając z łagodnej skarpy stawowej.
Razem z wozem i prowadzącym pojazd zaprzęgowy gospodarzem; tak przynajmniej głosiła ówczesna legenda.
Dziś staw, otwarty dla społeczeństwa wiejskiego jedynie na niewielkiej długości wybrzeża mocno stracił na znaczeniu.
Z wyjątkiem retencji.
Regulacja, ogrodzenie i kanalizacja dość skutecznie ograniczyła dostęp i tylko nieliczni moczą w nim jeszcze kij,
cierpliwie czekając na nienadążające ze wzrostem resztki populacji rybnej...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 14:03, 20 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Akurat czas po temu, by przypomnieć zanikający zwyczaj zawierania małżeństw.
Stąd niewielkie uzupełnienie do poprzedniego tekstu.
Niestety, ale w niektórych miejscach słownictwo może razić wrażliwsze dusze.
Jest jednak konieczne dla, choćby częściowego, odtworzenia tamtej atmosfery wielkanocnej.
UZUPEŁNIENIE 1: BRAMKARZE WESELNI
Kiedy już zmęczeni polewaniem z góry (43)
zejdą pod liczne proweselne bramy (44)
- toalety (45) nie było (i jeszcze nie mamy),
wszędy będą olewać przykościelne mury.
Znowu przypiliło.. ,
znowu pali rury..
I gdy już wleją w siebie pozyskane łupy (46)
przyjdzie czas na refleksję:
- I co? – z tym?
Do nieba??
- To życie doczesne całkiem jest do d.??? (47a)
Może coś nareszcie w życiu zmienić trzeba?
Klapka się jakaś w oczach kapinkę uchyli:
Q.! (47b) Ludziska!
Oż q!.. (47c)
Zaś po dłuższej chwili
pełnej cierpienia i męki ode życia prozy:
Ja p…! (47d)
Ludziska! – wkrótce zejdą mrozy,
odpłyną precz w przeszłość postne Środy, Piątki
a nadejdą dni wolne.
I Zielone Świątki! (48 )
Znów okazja zabawy, picia, świętowania.
Znowu picia.
I wesel.
I nowego lania!
Przybędzie mnóstwo niezwykłych, miłych satysfakcji
z udanych facecji, andrzejkowych akcji. (49)
I – jak zwykle - swe zdrowie powierzymy flasze...
Reszta??? – ciepło olewać!
Wszystko? – w gardła nasze!
***
(43) – z dzwonnicy kościelnej; najwięcej radości było przy oblewaniu tzw. Młodej Pary;
ostatnio preferowane są raczej terminy różne od Wielkanocy.
(44) – szumnie tak nazywane, bo z bramką typu lotniskowego lub autostradowego mają niewiele wspólnego;
typowe bramki składały się przeważnie z ministolika i zwykłego sznurka, czasem tylko dekorowanych wstążkami;
ekwiwalentem otwarcia przejścia (kiedyś chodziło się do ślubu „na piechotę”) była jedna flaszka.
(45) – tu – przykościelnej; na stacji kolejowej była dwukomorowa, typu suchego.
(46) – zob. p. 43
(47a-d) – [Ust. o języku polskim..; wulgaryzmy używane w mowie potocznej do dnia dzisiejszego)
(48 ) – O tym pisałem w odcinku o Mrozowie – Świetlica.
(49) – Głównie z dowcipów typu: zdejmowanie bram do posesji.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Endorfina
Administrator
Dołączył: 03 Lis 2008
Posty: 5281
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Mrozów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 16:25, 20 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Przez te święta o mało nie przegapiłam, kolejnych odcinków!
tuby_lec napisał: | (...) Ale znany był z wielu innych zalet:
- w mroźnych czasach tafla lodu służyła miejscowym łyżwiarzom,
- w późnowiosennych dostarczała ajeru, znaczy – tataraku – do dekoracji zielonoświątkowych bram i płotów |
No faktycznie! Tak było z tym tatarakiem! a już o tym zapomniałam...
Było jeszcze i tak, że niektórzy chodzili na staw po rzęsę dla kaczek, bo to było normalne, że się w domu drób trzymało
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 23:20, 20 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
Endorfina napisał: | Przez te święta [...] a już o tym zapomniałam...
Było jeszcze i tak, że niektórzy chodzili na staw po rzęsę dla kaczek, bo to było normalne, że się w domu drób trzymało |
No fakt! Jakoś na to nie zwróciłem uwagi, ale też wtedy kaczory
nie za bardzo mnie obchodziły.
Teraz widzę inaczej: że też młódki nie pozyskały rzęsistka zamiast rzęsy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Endorfina
Administrator
Dołączył: 03 Lis 2008
Posty: 5281
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Mrozów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 9:51, 21 Kwi 2014 Temat postu: |
|
|
tuby_lec napisał: | że też młódki nie pozyskały rzęsistka zamiast rzęsy |
Profilaktyka, panie! Profilaktyka!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 8:39, 12 Maj 2014 Temat postu: |
|
|
Cz. VIIf Mrozów – Szlakiem procesji 3. Wyzwolenia, uzupełnienie 2.
W poprzednim odcinku: UZUPEŁNIENIE 1: BRAMKARZE WESELNI […] Reszta??? – ciepło olewać!
Dziś, po opisywanych poprzednio budowlach, pozostał jedynie nikły ślad a:
Był mur! - czerwony, gruby, murowany,
wspierały się na nim okoliczne ściany,
zaś daleko od szosy widniała w nim dziurka
dająca wgląd niejaki - na teren podwórka.
Przeszły tędy z łatwością ze dwa spore chłopy;
i widoczny był przekrój - prawie cztery stopy!
KINO!
Z grubsza po środku wioski położone
gromadziło dość często tłumy niezmierzone,
chociaż nigdy nie było tu świętego graala...
mieściła się w nim gustowna a wysoka sala,
kinowa; wewnątrz krzesła mobilne, niewysoka scena...
A miała na wszystko oko ówczesna Helena.
Też tam, czasem, bywałem - młodziak, bez zarostu,
a zwało się złowróżbnie:
"Legenda".
Po prostu.
**
Helena,
nie trojańska bynajmniej, dobrze pilnowała,
by młodzież na film dorosłych się nie przedostała.
I nawet - gdy małolat bilet komu gwizdnął
przez bramkę pani Heleny już się nie był wśliznął.
Do tego Pan Mietek.
Gdy nadeszła pora
siedział, jak ten pokutnik. Wedle projektora.
**
Co mogło czasem nerwować uczestników schadzek? -
kino nigdy nie miało porządnych posadzek!
Parkiet był, owszem, z klepek (i całkiem udany)
ale... czarnym mazidłem gęsto nasączany.
I nikt, zdaje się, kary nikomu nie wlepił!
O! Sanepid by się dzisiaj niechybnie doczepił!
Lecz repertuar...!
Bogaty:
od Piątki spod Barskiej
(dla tych nieco wiekowych, amantów Smosarskiej),
po najbardziej czekany (bywał wczesnym rankiem,
coś koło dziewiątej), zwany tu "Porankiem".
Oferta tevała była wtedy marna!
Żadnego "Odlotu"!
Też żadnego "Ziarna",
choć, przyznać trzeba, gdy już co dawały,
to dzieciakom ze szczęścia wypadały gały.
Dla przykładu:
Raz było - cała wieś bez mała
na Krzyżaków się zeszła.
Większość już siedziała,
ale, że ludzie do kasy ciągle dobijali
wpuszczono ich tedy także,
lecz już z boku stali.
A spóźniony nie liczył na miejsce siedzące,
lecz najlepsze zajmował; choćby i stojące.
I się między nie wpychał, gdyż pod ścianą stali.
Wpuszczano bowiem gościa, zwłaszcza - gdy z oddali,
boć przecie fortuny na tym nie zbijali
(myślę - nie z żądzy pieniądza,
z prostej życzliwości,
odrobiny kultury, niesienia radości),
Któż wtedy do kultury jakie wąty wnosił???
Przecie "Kino Legenda"!
- dumny napis głosił; nade drzwiami głównymi.
I nikt nie przypuszczał,
by w przyszłości budynek gospodarz opuszczał.
A za komuny miał dobrze!
Do szkoły przeniknął. ..
Aż do demokracji. ..
- z początkiem jej zniknął
A może odwrotnie było?
Pamięć już zawodzi
Więc o co kopie kruszyć?
Czyż TU o TO chodzi?
Dobrze się, w sumie, wiosce kino zasłużyło.
No i objazdową usługą przecież nie gardziło.
I, mimo że było państwową agendą
stało się już dzisiaj zaledwie
L E G E N D Ą!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 22:25, 28 Gru 2014 Temat postu: |
|
|
Cz. VIIIa Mrozów – Szlakiem procesji 4a. Parking przykościelny.
W poprzednim odcinku
[…] Dziś staw, otwarty dla społeczeństwa wiejskiego jedynie na niewielkiej długości wybrzeża, mocno stracił na znaczeniu.
Z wyjątkiem zapewnienia jakiej-takiej retencji.
Regulacja, ogrodzenie i kanalizacja dość skutecznie ograniczyła dostęp i tylko nieliczni moczą w nim jeszcze kij,
cierpliwie czekając na nienadążające ze wzrostem resztki populacji rybnej...:
Z ostatniej chwili: Jest na miejscu „stawów rybnych” leśnictwa odpowiednio wyposażony plac zabaw dla dzieci.
Czasem hałaśliwy, czasem cichutki, ale to już pozostawiam historykowi dziejów współczesnych.
Oto ostatni etap naszej podróży śladem procesji Bożego Ciała – otoczenie kościoła.
Ołtarza tu nigdy nie było; teraz.. jest. Od paru lat.
W czasach historycznych mieścił się bowiem na tarasie głównych schodów wejściowych Zamku.
Monopol na jego montaż i przystrajanie miały wyłącznie siostry Albertynki, a trzeba przyznać, że robiły to gustownie;
dodatkowo, dzięki swemu położeniu, był równocześnie najbardziej wyeksponowany ze wszystkich.
Zwykle w barwach biało-niebieskich, doskonale widoczny nawet z wąskiej uliczki przymurowej,
na której gromadzili się ludzie – albowiem w tamtych czasach frekwencja dopisywała nadzwyczajnie.
Prawdopodobnie to, ale i niekłamany wtedy szacunek dla Sióstr zakonnych stał się praprzyczyną procesji zmierzającej
w pierwszej kolejności właśnie ku terenowi Zakładu, bo brak jakichkolwiek przesłanek, by kierunek procesji był zdominowany inną siłą.
Położenie ołtarza miało wszakże i ciemne strony – uczestnicy stali wszędzie, łącznie z zadbanymi trawnikami i klombami,
aż - w końcu - siostry zdaje się nie wytrzymały i ołtarz został przetransferowany do głównej bramie wjazdowej.
Minusem tego posunięcia była nagła zmiana kierunku ruchu – fragment uliczki musiano pokonywać na wstecznym.
Plus? – dzięki wyłączeniu z trasy ulic: Zamkowej i części Wyzwolenia otworzyła się dla ówczesnych dziadków
szansa na znaczące skrócenie, bo prawie o pół godziny, całej uroczystości.
Jednak reforma nie trwała długo i wprowadzono nową zasadę: procesja rozpoczyna się od kościoła w kierunku figury św. Jana,
a ja - w zgodzie z nią i używając tego pretekstu – także w takiej kolejności próbowałem przybliżyć atmosferę owych czasów.
Tak więc dzięki ostatecznemu ustaleniu porządku i nieoczekiwanej rezygnacji sióstr z uczestnictwa
w przygotowaniu pierwszego, lub – jak kto woli – ostatniego ołtarza, i nie dociekając głębszej przyczyny,
nowe miejscowości zyskały niepowtarzalną szansę przejęcia części odpowiedzialności za uświetnienie uroczystości.
Ale to już historia nowożytna...
Tuż obok, w enklawie ziem pałacowych, od zawsze stał niski budyneczek (zob. fot.) mieszczący statki przeciwpożarowe
mrozowskiej Ochotniczej Straży Pożarnej: motopompę - regularnie sprawdzaną, węże i najważniejsze:
pięknie błyszczące srebrem hełmy, mundury, pasy i toporki.
Może i jeszcze coś, bo klamotów różnych było tam widać sporo, a wszystko zabezpieczone symboliczną raczej kłódką.
Nic nie zginęło! - a przynajmniej się tym nie pochwalono.
Ochotników – z prawdziwego powołania - zwoływano za pomocą ręcznej syreny.
Później, na specjalnie postawionym drewnianym słupie, zainstalowano elektryczną, donośniejszą.
Sama straż kilkakrotnie spełniła swoje zadanie i dzielni, młodzi chłopcy uratowali z pożogi wiele cennych rzeczy.
Ale… to ich sprzęt pomocniczy okazał się bardziej przydatny w wiejskiej praktyce, tym bardziej,
że pożary – na całe szczęście – były coraz rzadsze zaś Straż Państwowa coraz sprawniejsza.
Gdzie więc znalazł cywilne zastosowanie? – podczas trzydniowych uroczystości i uświetnienia procesji wielkanocnej!
Tak pozostało do dziś, choć remiza zupełnie zmieniła funkcję a resztki sprzętu przechowywano w prywatnych domach
lub pomieszczeniach gospodarczych plebanii.
Wyrośli także dawni strażacy, mundury „się zbiegły”; młodego narybku jakoś nie widać...
I nie ma już Ochotniczej Straży Pożarnej wsi Mrozów i okolic.
Ostała się jedno dawna remiza. Pokryta nową dachówkę pełni funkcję informacyjno-przechowalniczą.
Utarło się bowiem, że na jej drzwiach prezentowane są lokalne informacje – od zawiadomień o pochówku,
ofert mammograficznych do ofert sprzedaży obornika i reklam dających dużą szansę na... stratę zasobów.
Sołectwo otrzymało wprawdzie nową tablicę o podobnym przeznaczeniu,
jednakże tradycja wykorzystywania wrót remizy nadal, ma się dobrze.
Aaaaa i jeszcze... - słup został bardzo mocno obrzezany
**
Warto jeszcze wspomnieć, że ten zakątek - w dawnych czasach - całkiem dobrze udawał aleję kasztanową,
chociaż nie cieszyła się szczególnie dobrą nawierzchnią.
Dziś jest inaczej: pięknie wyłożona czerwonawymi puzzlami a po kasztanach żadnego śladu.
Mur – tu i ówdzie wyszczerbiony ze starości – naprawiono i dołożono kilkadziesiąt metrów nowego.
Trzeba przyznać, że wykonawca usiłował dostosować jego styl do zachowanych fragmentów, o czym pisałem wcześniej.
Należy też odnotować odmodernizowanie - przy okazji remontu - uprzednio uszlachetnionego szczytu muru,
bo Ktoś – jeszcze za czasów istnienia szkoły, najpewniej bardzo dbający o bezpieczeństwo dzieciaków -
pokrył był bowiem wierzch muru warstewką betonu zmieszanego ze szkłem.
Trochę głębokiego sensu w tym było, jako że dzieciaki z niedalekiej filii miejscowej szkoły
chętnie łaziły wierzchem niczym koty po płocie - wspiąć się na górę korzystając z ażuru było dziecinnie łatwo.
Stąd kilkadziesiąt metrów atrakcyjnej wycieczki wierzchem nie odmawiały sobie nawet co odważniejsze dziewczęta!
Z chwilą wyłożenia muru mieszanką odstraszającą bieganina po koronie muru ustała, przynajmniej oficjalnie.
Dziwne tylko, że nikomu nic się nie stało.
No i jeszcze jedno zastosowanie tego fragmentu trasy wzdłuż Wyzwolenia:
okołoodpustowym uroczystościom towarzyszyły mnogie kramy z narzędziami, materiałami do wytwarzania hałasu,
obrazami i obrazkami świętych, handlowano pomniejszymi dewocjonaliami oraz zabawkami dla najmłodszych.
Prawie jak piosence Rodowicz.
Najpopularniejsze były chyba baloniki, które wypełnione siłą własnych płuc, grały przy swobodnym wypróżnianiu.
Tu widać było przedchińską, wtedy, pomysłowość polskich manufakturzystów:
baloniki niezwykle przypominały w kształcie i wymiarach pewne środki ochrony osobistej.
Niektórzy mieszkańcy wydobyli nawet sekret produkcji: ładny fioletoworóżowy kolor zawdzięczały kąpieli w jodynie.
Nieliczni tylko twierdzili - że w roztworze nadmanganianu potasu
Dziś oferta przemysłowa jest o wiele bogatsza, ale...
ilość kramów drastycznie zmalała, zaś handlarze mocno zreorganizowali sprzedaż i asortyment.
Wczesną jesienią cieszyły się w tym zakątku ogromną popularnością okazałe kasztany.
Kilka z nich rosło po południowej stronie muru - w wielkiej z nim symbiozie.
Nawet nie próbowały naruszyć konstrukcji korzeniami i odwdzięczały się kolczastymi owocami,
które w połączeniu z fajeczkami żołędziowymi stanowiły podstawowy surowiec
do ćwiczeń paluszków przedkszkolaków i pierwszych klas podstawówki.
W II poł. XX w. zarówno drzewa jak i krzewostan zniknęły, a pojawił się pojedynczy słup telefoniczny.
Na nim zawisły przewody i cieszą do dziś pensjonariuszy Zakładu możliwością transmisyj nabożeństw
z niedalekiego kościoła farnego, także solidnie otoczonego murem.
Ten ostatni był wielokrotnie nadgryzany zębem czasu, lecz pozostał w ogólnej konstrukcji z dawnych lat.
Zmienił wygląd zewnętrzny, gdyż remontowany własnym sumptem i bez większej ingerencji władz pilnujących architektury,
pierwotnie oblicowany gładkim tynkiem, dziś pyszni się warstewkę cementowego baranka.
Pomiędzy obydwoma murami było przejście, początkowo żwirowo-kamieniste dziś - dzięki Siostrom
doczekało się gładkiej kostki i pełni rolę dojazdowo-parkingową.
I dla Zakładu i dla ludności korzystających z usług kapłańskich.
W szczególności przy większych uroczystościach, w tym zaślubinach, zupełnie nie mieści chętnych,
którzy swoimi pojazdami gęsto obstawiają pobocza ul. Wyzwolenia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 21:33, 15 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Cz. VIIIa Mrozów – Szlakiem procesji 4b. Otoczenie kościoła..
W poprzednim odcinku
[…] przy większych uroczystościach, w tym zaślubinach, zupełnie nie mieści chętnych,
którzy swoimi pojazdami gęsto obstawiają pobocza ul. Wyzwolenia...
W dawnych czasach na terenie przykościelnym znajdował się cmentarz.
I byle jaka, nieco tylko utwardzona, dość szeroka ścieżka przytulała się do kościelnego muru.
Brzeg zewnętrzny nierówny, obrzeża zarosłe trawą a i środek niezbyt nadawał się do urządzania procesji w słotne dni.
Od strony północnej praktycznie żadnych drzew, jedynie pojedyncze krzewy iglaste.
Tu, na tle doskonale widocznego muru okalającego kościelny teren znaleźli spokój pierwsi mieszkańcy Ziem Odzyskanych.
Leżeli w wielkiej zgodzie z dawnymi a różniły ich jedynie nagrobki.
Tych Pierwszych przykrywano zwykłymi konstrukcjami betonowymi z rytymi napisami o – umówmy się -
umiarkowanej jakości artystycznej. Tych Drugich pieczętowano kamieniami naturalnymi z napisami wykuwanymi
w czarnym, polerowanym minerale. Były i inne materiały nadające się do powtórnego użycia
i może dlatego jakoś tak szybko zniknęły z tego terenu.
Gdy Mrozów urósł w siłę żywą i kwater wiecznego spoczynku w oczach ubywało,
zdecydowano o poszerzeniu oferty lokalowej na cmentarzu głównym, czyli – „za Mularzem”.
Tu - przy kościele, ostały się jeno nieliczne groby północne i jeden południowy - przy bramie głównej.
Pozostawiono też - tuż przy kościelnym murze - groby księże i bardzo poważanej przez mieszkańców Siostry Albertynki,
ówczesnej przełożonej Caritasu. Resztę zrównano z ziemią a pozostałości przykryła murawa.
Chodziły wtedy po wsi słuchy, że co cenniejsze nagrobki poszły do obrotu wtórnego lub recyklingu.
Z biegiem czasu została też uporządkowana ścieżka wokół kościoła: zabetonowano ją
radełkując powierzchnię przeciwpoślizgowo i dołożono krawężniki.
Obecnie - szersza od pierwowzoru ale znacznie mniej błotna nadal służy do okazyjnych procesyj.
Co prawda nie tak już licznych jak niegdyś: gdy jej czoło wchodziło do kościoła Zamykający byli dopiero na początku drogi.
W szczególności jedna z procesji zapisała się w pamięci Starszych Mrozowian jako niezwykle atrakcyjna: środek nocy,
wyłącznie świece, nastrój tyleż poruszający wyobraźnię, co tajemniczy.
Jednakże próba wprowadzenia nowej tradycji się nie powiodła a zwyczaj - nie utrwalił.
Z ostatniej chwili: ścieżka doczekała się ponownej przeróbki – teraz planuje się wyłożenie jej kamienną kostką.
Wszelkim uroczystościom, rzecz oczywista, należało nadać odpowiedni sznit.
Stąd obok głównego wejścia wbijano w ziemię młode drzewka, przeważnie brzózki, lub ustawiano iglaki.
Czasami, ale rzadko – tatarak. Ten, głównie w Zielone Święta, robił zwykle za ozdobę kratownic bramy.
Również krzyż misyjny i dół dzwonnicy były zielonozdobione. Z biegiem czasu zdano się jednak wyłącznie na drzewka
i rozciągnięty nad drzwiami okolicznościowy napis – już nawet nie ręcznie przygotowany, jak niegdyś.
Zaniechano także jakiegoś specjalnego wystroju otoczenia kościoła i dróg dojazdowych z okazji nawiedzin biskupich.
A drzewiej bywało, że całe ciągi ulic wyznaczano sznurkami z wplecionymi kolorowymi wstążeczkami; do granic wsi,
czasami aż po Krępice, bo stamtąd nadciągali znamienici goście.
Takie wyróżnienie rezerwowano jednak wyłącznie dla wizyt głównej excellencji!
I raz tylko w historii Mrozowa było bardziej uroczyście - z okazji odwiedzin Obrazu Częstochowskiego.
W kilka dni północno-wschodnią część cmentarza siłami parafii wyposażono, na podwyższeniu, w wysoki ołtarz polowy,
przy czym takich tłumów wiernych i ciekawskich Mrozów ani wcześniej ani nigdy później nie widział.
„Komuna” też niespecjalnie przeszkadzała.
To było naprawdę niezwykłe przeżycie i nigdy już się nie powtórzyło...
Za to doroczną atrakcją, głównie dla najmłodszych i najstarszych, jest palenie ogniska na popiół
do posypywania głów wielkopostnych grzeszników. Ogień płonie na południowym terenie przykościelnym,
a jedyną wadą uroczystości okazuje się długotrwały, nawet kilkugodzinny proces,
który – jak można zaobserwować – nie wszystkim leży i coraz bardziej odbija się na frekwencji.
Ciekawostka:
W zbiorową pamięć wryło się zakończenie jednej z procesji, gdy niezbyt długo Duszpasterzujący w Mrozowie
niespodziewanie zakończył procesję Bożego Ciała na czwartym ołtarzu, miast, jak zwykle bywało,
odśpiewać w kościele uroczyste Te Deum. Pomaszerował więc samotrzeć odnieść utensylia.
Zdarzenie niezwykłe, szczególnie dla najstarszych mieszkańców,
a choć incydent – tak to w tradycji wsi należy traktować - zdarzył się ten jeden i zarazem ostatni raz,
ów Pasterz-nowator chyba na trwałe zapisał się w historii parafii.
Nawiasem mówiąc, miał jakiś szczególny dar do działań innowacyjnych zupełnie nie mieszczących się
w dotychczasowych kanonach parafialnych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
tuby_lec
zasłużony VIP
Dołączył: 27 Maj 2012
Posty: 2661
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 23:28, 25 Sty 2015 Temat postu: |
|
|
Cz. VIIIa Mrozów – Szlakiem procesji 4c. Ciekawostki lokalne..
W poprzednim odcinku
[…] Ogień płonie na południowym terenie przykościelnym,
a jedyną wadą uroczystości okazuje się długotrwały, nawet kilkugodzinny proces,
który – jak można zaobserwować – nie wszystkim leży i coraz bardziej odbija się na frekwencji....
Oczywiste, że do wszelkich dekoracji niezbędne były kwiaty. I tych - poza okresem jesienno-zimowym - nigdy nie brakowało...
Tuż obok kościelnego muru; dokładniej – po jego przeciwnej stronie.
Sprytne, potrafiły niepostrzeżenie a potajemnie przemieścić się z terenu plebanii na teren przykościelny.
Dawniejsi księża, co prawda, protestowali przeciwko jawnej grabieży, ale tak jakoś słabo i przeważnie nieskutecznie.
Innym problemem dekoracyjnym były (i są) zimo- i latozielone listki, powszechnie zwane barwinkiem.
Z nich splatano długie łańcuchy zdobiące świątynie np. na majową Pierwszą Komunię.
Początkowo do wystroju uszczykiwano żywe żywotniki - z posesji przy łączniku Wyzwolenia-Kościuszki,
jednak ktoś szybko wykrył, że najlepszą zieleninę da się znaleźć na łupieżczych wyprawach do... Wilkszyna.
Mówiło się wtedy szyfrem: do pałacu; niektórzy - „majątku”. Jeszcze inni uściślali: „majątku Żydówki”.
Majątku dość skutecznie zdewastowanego po przejściu obu armii w ostatniej wojnie.
W sumie jednak samowolna, niefachowa pielęgnacja sąsiedzkich krzewów zbytnio nie uszczupliła tamtejszych alei.
Tu warto przypomnieć – nawiązując do tezy Jerzyka,
(jakoby Mrozowianie w dużej mierze przyczynili się do grabieży Drogich Sąsiadów),
że grabiono, i owszem, ale już nie opał (jak przekazano potomnym z zamierzchłej historii Wilkszyna)
i bynajmniej nie dla prywaty, lecz ku większej chwale Bożej!
W tymże celu została zmieniona tabliczka informacyjna kościoła (pominiemy tu identyfikację autora),
ponieważ pierwotny napis stał się zupełnie nieczytelny. Pojawił się więc nowy, choć na tej samej blasze.
Większym gotykiem, na białym tle, kilkuwierszowo objawiono: Kościół Matki Bożej Zwycięskiej, wiek XIV,
ale, przy okazji następnego remontu elewacji, ponownie zastąpiono go - już firmowym, ze szczegółowym wykazem terminów nabożeństw.
Teraz tło jest niebieskie a wezwanie kościoła znacznie mniejsze od poprzednich.
Tegoż samego autora był też wycięty z mlecznych plastikowych płytek napis na krzyżu misyjnym.
Zdaje się, że obecnie pozostaje jedynie w postaci dokumentacji fotograficznej (takową nie dysponuję).
Kilka lat temu zmienił się również, i to radykalnie, wygląd skwerku przed bramą główną;
od niepamiętnych czasów, porośnięty trawą, dawał łatwy dostęp do krzyża znajdującego się tuż przy kościelnym murze.
Czasami ktoś porządkował jego otoczenie i palił tu nawet znicze-kaganki.
Krzyż stał i nadal stoi - samotrzeć, w towarzystwie dwóch, obecnie mocno wyrośniętych drzew,
jednakże bezpośredniego dostępu bronią teraz spore krzewy iglaste przez co coraz mniej rzuca się w oczy wśród wybujałej roślinności.
Może to i dobrze, bowiem pierwotnie zagospodarowany placyk przysparzał stałego bólu głowy kolejnym proboszczom.
Dawniej, szczególnie w większe święta a nierzadko i niedziele, kościół nawiedzało tyle luda, że nie mieścili się w nawie głównej i przedsionku.
Reszta stała na zewnątrz, aż do bramy; bywało często, że i za bramą.
Problem w tym, że ci na zewnątrz niewiele lub zgoła nic nie słyszeli ani rozumieli z księżych napomnień,
ponieważ elektroniczne nagłośnienie kościoła, a już szczególnie na wsi, wtedy było nie do pomyślenia.
Siłą rzeczy, i z nudów, omawiano bieżące sprawy wiejskie, wymieniano informacje,
a nawet - uchowaj Boże! - dzielono się opiniami o miejscowych dziewczątkach.
Jednym to przeszkadzało w nabożnym skupieniu, innym – wprost przeciwnie.
Natomiast najbardziej znudzeni w czasie kazania (a że z ambony coś tam było widać i nie wypadało rzucać się w oczy kaznodziei)
przemieszczali się czasowo właśnie „pod krzyż” (oficjalnie - pod mur kościelny), by tam, już nie przeszkadzając wiernym,
spokojnie wypalić papierosa oraz pogwarzyć o tym i owym.
Choć więc miejsce było dogodne i poza jurysdykcją kościoła, kolejni księża werbalnie potępiali takie postępowanie.
Na gorącym uczynku nikogo oczywiście nie przyłapali - zajęci celebrowaniem mszy i zbieraniem ofiary,
zaś Amen po kazaniach nawoływał zainteresowanych do powtórnego zajmowania poprzednich godnych miejsc.
Dziś ten obyczaj prawie zaniknął. Raz - dlatego że frekwencja już nie ta, co drzewiej,
a drugi – ewentualne miejsce rozkoszowania się dymkiem jest stosunkowo odległe.
Stąd ewentualna absencja w znacznej części mszy coraz dłuższa i trudniejsza do kontrolowania.
Aaaaa...
Ciekawostka:
istnieje do dziś zabytkowa studnia, służąca wcześniej za letnie siedzenie lub podwyższenie,
z którego można było podziwiać kreacje Panien Młodych albo początek uroczystej procesji.
Jeszcze dawniej była na niej zamocowana pompa tłokowa, ale – zdaje się z niej nie korzystano;
w każdym razie wyjątkowo rzadko. Może ze względu na dość szczególne, bliskie sąsiedztwo
Dziś, niedostępna, bez uzbrojenia, kryje się za niskim płotkiem i stosunkowo wysoką zielonością...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|